Również z cierpienia rodzi się dobro
Ksiądz Stanisław Michałowski jest nowym proboszczem parafii w Gołkowicach. To człowiek mający za sobą lata posługi chorym, niewidomym, a także więźniarkom niemieckiego obozu koncentracyjnego. O swoich doświadczeniach, obecnych obowiązkach opowiada w rozmowie z „Nowinami Wodzisławskimi”.
Ks. Stanisław Michałowski, ur. 3.XI.1958 roku w Katowicach. Wywodzi się z parafii katedralnej Chrystusa Króla w Katowicach. Do dziś ma tam stały adres zamieszkania. Od 2001 do 2010 roku Krajowy duszpasterz Apostolstwa Chorzch i redaktor naczelny miesięcznika o tej samej nazwie. Ogólnopolski kapelan więźniarek obozu koncentracyjnego w Ravensbruck. Kapelan Rodziny Matki Bożej. Kapelan katowickiego koła Polskiego Związku Niewidomych. Dyrektor Unii Apostolskiej Duchowieństwa Archidiecezji Katowickiej.
– Artur Marcisz: – W Gołkowicach posługuje ksiądz co prawda dopiero od kilkunastu dni, ale jakieś wrażenia stąd już chyba ma?
– Ks. Stanisław Michałowski: – To co najbardziej pozytywnie mnie zaskoczyło to fakt, że parafia jest niesamowicie rozmodlona. Bardzo dużo ludzi bierze udział w tygodniowych mszach świętych. Widać wśród mieszkańców silne więzy rodzinne. Z kolei w stosunku do siebie od początku spotkałem się z olbrzymią życzliwością. Odczuwam wielką chęć współpracy parafian.
– A jak się księdzu podobają Gołkowice i okolice?
– Na razie nie miałem zbyt wiele czasu, by je pozwiedzać. Przejechałem je tylko samochodem, byłem też w sąsiedniej parafii czeskiej w Petrovicach. Natomiast nie miałem jeszcze okazji pozwiedzać okolicy w czasie wycieczek rowerowych. Ale myślę, że nadrobię zaległości, bo rower to moje hobby. W przeszłości jeździłem na rowerze do Kokoszyc, Jedłownika czy Olzy. Ale w Gołkowicach nie byłem ani razu.
– Przeszedł ksiądz nietypową drogę do posługi proboszcza. Zazwyczaj przyszły proboszcz jest wikarym w jednej, drugiej i kolejnych parafiach. Ksiądz zajmował się do tej pory innym zadaniami.
– Kończąc seminarium też chciałem być wikarym, a później proboszczem. Byłem nawet wikarym w Piekarach Śl. i Żorach. Ale później zostałem oddelegowany do posługi w szpitalach, najpierw w Ustroniu, potem byłem kapelanem szpitala w Katowicach. Tam rozpoczęła się moja posługa chorym. W szpitalach nabrałem praktyki, co przydało się kiedy w 2001 roku zostałem ogólnopolskim duszpasterzem Apostolstwa Chorych.
Apostolstwo jako organizacja powstało w okresie międzywojennym w Holandii z inicjatywy świeckich, którzy chcieli nadać sens cierpieniu spowodowanemu chorobą. Dlatego celem ludzi należących do Apostolstwa jest przyjęcie cierpienia, znoszenie go po katolicku i ofiarowanie go w jakiejś intencji.
– Dziś ludzie o cierpieniu słuchają niechętnie. Życie ma być łatwe, lekkie i przyjemne.
– Wielu uważa, że cierpienie to kara boża. Nic bardziej mylnego. Bóg jest miłością. Dlaczego więc cierpimy? Warto w tym miejscu przytoczyć słowa św. Pawła z listu do Galatów, które są hasłem przewodnim Apostolstwa Chorych: „Razem z Chrystusem jestem przybity do krzyża”. Nikt nie jest tak blisko Jezusa cierpiącego na krzyżu, jak człowiek chorujący, który potrafi przyjąć i ofiarować swoje cierpienie. Ono często zbliża do Boga. W szpitalu człowiek ma okazję do spotkania chociażby z kapelanem. Jeśli tylko chory zechce, to może przybliżyć się do Boga.
Ciężko chora osoba pyta się nieraz sama siebie: „Dlaczego to akurat ja zachorowałem czy zachorowałam”? Te odpowiedzi są różne. Warto jednak zawsze wskazywać, że z każdego cierpienia rodzi się jakieś dobro. Osoba chorująca, często otoczona jest bliskimi, którzy jej pomagają znosić cierpienie. Powiedziałem kiedyś pewnemu chorującemu człowiekowi: „Popatrz, gdyby nie twoja choroba, być może twój syn nie zrobiłby tyle dobrego dla ciebie”. Właśnie w ten sposób z cierpienia rodzi się dobro.
– Posługa księdza w Apostolstwie Chorych polegała na pocieszaniu?
– Jeździłem po kraju odwiedzających chorych, odprawiałem msze święte niedzielne dla chorych w kościele pw. Świętego Krzyża w Warszawie, transmitowane przez Program 1 Polskiego Radia. Miałem audycje w Radiu Maryja i w Radiu Puls. Jako redaktor naczelny miesięcznika „Apostolstwo Chorych” miałem kontakt z chorymi, pisząc dla nich artykuły. Przyjmowałem listy i pisma od osób cierpiących, a sam miesięcznik był odezwą do tych ludzi. Przy czym należy zaznaczyć, że nie było w nim porad lekarskich, a raczej porady skierowane do człowieczej duszy. Starałem się pocieszać i pokazywać przykłady innych ludzi, którzy potrafili przyjąć i znosić cierpienie.
Obie funkcje – duszpasterza i redaktora miesięcznika pełniłem przez 10 lat, czyli dwie kadencje. Po ich zakończeniu zostałem odwołany automatycznie, bo dłużej z ramienia Episkopatu Polski piastować ich nie można.
– Z innym rodzajem cierpienia, przeżytego dawno, będącego efektem działań drugiego człowieka miał ksiądz do czynienia, będąc ogólnopolskim kapelanem więźniarek niemieckiego obozu koncentracyjnego w Revensbrück.
–To temat tak obszerny, że można by o nim napisać osobny artykuł. Więźniarki tego obozu były bardzo dobrze zorganizowane. Miały tam swoją organizację harcerską, grupy modlitewne, bardzo się wspierały. Wynikało to poniekąd z tego, że był to specyficzny obóz, w którym zamykano typowe patriotki – kobiety wykształcone, nauczycielki i wychowawczynie, kobiety zaangażowane w ruch oporu. Stąd też wynikała ich dobra organizacja. Niemcy się tego bardzo obawiali. Z Polkami mieli większy problem niż np. z Francuzkami, które przywykłe do przedwojennego luksusowego życia, nie wytrzymywały pobytu w obozie. Polkom, z których wiele spędziło w obozie nawet 5 lat pomagał przetrwać ich gorący patriotyzm i wiara. Tam w obozie złożyły ślubowanie, że jeśli przeżyją wojnę, to co roku będą spotykać się na Jasnej Górze. I spotkania tej wspólnoty odbywają się w maju aż do dziś, a ja będąc ich kapelanem też w nich uczestniczę. Tym sposobem poznałem m.in. Wandę Półtawską, przyjaciółkę Jana Pawła II. Miała 24 lata, kiedy skończyła się wojna. Obozowe wspomnienia doprowadziły ją do rozstroju nerwowego, z którym długo nie mogła sobie poradzić. Dopiero kiedy napisała książkę o obozowych przeżyciach zdołała odzyskać równowagę psychiczną. Zrobiła doktorat z medycyny, jest specjalistą w dziedzinie psychiatrii. Zaangażowała się w walkę o obronę życia nienarodzonych. Z jej doświadczeń w tej dziedzinie czerpał Jan Paweł II.
Oczywiście więźniarek obozu z roku na rok jest coraz mniej. Ostatnio na Jasnej Górze było ich tylko kilka. To osoby, które mają ponad 80 lat. Mimo to ciągle przyjeżdżają, chociaż zwolniłem je z przyrzeczenia jakie złożyły w obozie. Coraz częściej jeżdżę po całym kraju i biorę udział w ich pogrzebach. Ale wspólnota ta będzie miała swoją kontynuację. Obecnie zawiązuje się wspólnota dzieci więźniarek obozu w Ravensbruck.
– Jest ksiądz również dyrektorem Unii Apostolskiej Duchowieństwa diecezji katowickiej.
– To stowarzyszenie, którego głównym zadaniem jest dbanie o duchowość księży. Jako jego dyrektor staram się rozwiązywać problemy księży, być ich opiekunem, kimś jak ojciec duchowny w seminarium.
– Jakie to problemy?
– Różne. Nie chciałby o nich rozmawiać, żeby ludzie nie odczytali tego w ten sposób, że jestem jakąś wyrocznią czy donosicielem do biskupa. Mogę natomiast dodać, że Unia polega również na tworzeniu wspólnot duchownych, żeby ksiądz nie był pozostawiony sam sobie. Moja rola polega na spotykaniu się z księżmi w takich wspólnotach nawet wtedy, gdy nie ma problemów, również po to, by w przyszłości potencjalnych sytuacji kryzysowych uniknąć.
– Pełnił ksiądz i nadal pełni wiele zadań nie związanych z typową pracą duszpasterską. Nie będzie ciężko przestawić się i pełnić funkcję proboszcza?
– Jak już powiedziałem, zawsze chciałem być proboszczem. Przez wiele lat służyłem jednak nie na parafiach, a powierzono mi inne zadania, które pełniłem z posłuszeństwa. Ale też w tym okresie każdą wolną chwilę starałem się poświęcać na duszpasterstwo. W ciągu ostatnich 10 lat odwiedziłem około 120 kościołów na terenie naszej diecezji, głosząc kazania. To dla mnie wielki plus bo w tym czasie mogłem podglądać pracę wielu innych księży. Teraz moim zadaniem jest wydobyć te najlepsze wzorce, ale tak by możne je było dopasować do moich parafian. I jeszcze nie uronić ani kropli tego całego dobra, które zrobili tu moi poprzednicy. Wielu tutejszych parafian podkreśla, że do tej pory miało szczęście do księży. Ja postaram się, żeby i o mnie mieli podobne zdanie. Mam świadomość, że Bóg będzie mnie sądził z mojego podejścia do powierzonych mi wiernych, do tego czy starałem się doprowadzić ich do zbawienia. I jednocześnie mam świadomość, że sam przy tym muszą dążyć do swojego zbawienia. Działać według hasła z mojego obrazka prymicyjnego, na którym znalazły się słowa Chrystusa: „Ja jestem pośród was, jak ten kto służy”.
– Dziękuję za rozmowę.
Najnowsze komentarze