Przy ich muzyce nogi chcą tańczyć
Z Adamem Drewniokiem z zespołu Carrantuohill o pasji, celtach i tańcu rozmawia Szymon Kamczyk.
Od 24 lat na scenie, bez przerwy i w tym samym składzie. Carrantuohill to bez wątpienia jeden z najlepszych polskich zespołów grających muzykę rodem z zielonej wyspy – Irlandii.
Wielokrotnie już gościli w Irlandii, raz za razem zyskując coraz większe uznanie wyspiarzy. Nieustannie koncertują. Nam udało się wykorzystać przerwę pomiędzy ostatnimi koncertami w Teatrze Ziemi Rybnickiej, aby zapytać o początki zespołu, powiązania folkowe i plany.
– Jak zaczęła się ta muzyczno-celtycka przygoda? Dlaczego muzyka irlandzka?
– To już trwa 24 lata i na jesień rozpoczynamy jubileuszowy 25 rok działalności zespołu. Zaczynaliśmy w październiku 1987 roku, debiutując na festiwalu Sari w Żorach. Ewenementem w naszym zespole jest to, że zmieniliśmy się tylko wyglądem, a nie było żadnych zmian personalnych. Po paru miesiącach od jesieni 1987 do tria, w którego skład wchodzili Darek Sojka, Zbyszek Seyda i ja, doszedł Bogdan Wita, a w lecie 1988 doszedł jeszcze skrzypek Maciej Paszek i w tym składzie gramy do dziś. Po drodze w 1997 roku jeszcze Marek Sochacki zasilił nas swoją perkusją. Dlaczego muzyka irlandzka? A dlaczego nie? Ludzie grają country, bluesa, jazz, które są obcymi dla naszej kultury. Japończycy grają Szopena i nikt im nie zadaje pytania dlaczego go grają. Nas porwała muzyka irlandzka, bo jest piękna. Można znaleźć naprawdę różne jej formy: taneczne, slowery, wolne ballady. Muzyka takich zespołów jak np. Clannad oraz filmy (jak „Titanic”), które zawierają elementy muzyki irlandzkiej, pokazują to, że jest to na całym świecie popularne. To za sprawą samych Irlandczyków, którzy na cały świat wywożą swoją muzykę przez migrację ludności. Sama muzyka irlandzka została skodyfikowana nie gdzie indziej jak w Nowym Jorku, gdzie kapitan policji Francise O’neil spisał około 2500 tematów irlandzkich. Mając czas na emeryturze chodził po pubach, gdzie było wielu Irlandczyków i spisywał tematy, które grali. Muzyka była przekazywana z pokolenia na pokolenie, ale nie była zapisywana nutowo. Dzięki niemu do dnia dzisiejszego przetrwało w przekazach nutowych ok. 3000 utworów.
– Wasza nazwa wzięła się od najwyższego irlandzkiego wzniesienia Carrantuohill. Skąd taki pomysł?
– Jak to zwykle bywa, ludzie młodzi są przekorni i zapraszali nas na festiwale szantowe, na zasadzie „zagrajcie, ale my gramy muzykę morza, wody”. Jako, że woda jest nisko na poziomie plus minus zero, z przekory wybraliśmy nazwę najwyższego szczytu Irlandii (1041 m.n.p.m.). Nazwaliśmy się tak nie znając właściwie znaczenia tej nazwy. Corrán Tuathail czyli kręta ścieżka na wzgórze. Można powiedzieć, że to w zasadzie jest taka nasza nomen omen kariera. Mam nadzieję, że na to wzgórze ciągle się wdrapujemy.
– Wasz pierwszy wspólny pobyt w Irlandii. Co najbardziej wyryło się w pamięci?
– Były to nasze wakacje w 1994 roku, na które pojechaliśmy z rodzinami. Pojechaliśmy tam do szkoły w miejscowości Tubercurry na północy Irlandii. Były tam organizowane szeroko pojęte warsztaty muzyczno-taneczne, gdzie do południa odbywały się zajęcia, a po południu były pokazy gry prezentowane przez mistrzów i ich latorośle. Wieczorem odbywały się sesje w pubie. Jako, że byliśmy pierwsi z Europy Wschodniej, mieliśmy okazję zagrać koncert, z którego parę utworów zostało zarejestrowanych przez irlandzkie radio. Mieliśmy straszny ubaw, kiedy wymawiali nasze nazwiska. Maciek został „Medżikiem”, a Darek Sojka to był „Dżuzek Sudżek”. Radio się zainteresowało i było to jakieś poruszenie, bo byliśmy jedynymi przedstawicielami Europy Wschodniej w całej działalności tej szkoły. Ja do końca życia nie zapomnę zjazdu z promu i wjazdu na pierwsze rondo, gdzie trzeba było zamiast w prawo pojechać w lewo. No i oczywiście pierwsze Guinnessy tam w Irlandii całkiem inaczej smakują. Mieliśmy trochę czasu na zwiedzanie i zachwyciliśmy się samą wyspą. Później byliśmy jeszcze pięciokrotnie, ale to były takie krótkie filmy. Zawsze byliśmy spóźnieni, nie było na nic czasu. Pierwszy wyjazd był niespieszny i to było dobre.
– Po mamie Kazimierze Drewniok-Worynie odziedziczył pan miłość do naszego regionu. Czy to łączy się z waszą muzyką i folkiem irlandzkim?
– Mama nigdy nie dała mi odczuć tego, że jest niezadowolona z tego, że jej syn nie gra muzyki śląskiej. Natomiast nie trzeba promować Śląska tylko za pomocą pieśniczek śląskich, czy rysowania kapliczek i kościółków. To robi moja mama i robi to znakomicie. Rysuje w formie komiksów różne śląskie wyrazy i to jest przepiękne. Prowadzi edukację na poziomie u podstaw, spotykając się bezpośrednio z uczniami w szkole itd. Ja uważam się za ambasadora Śląska i naszej Ziemi Rybnickiej. Jeszcze w ostatni weekend graliśmy w Wałczu, Pile i Koszalinie. Później ludzie przychodzą po koncercie i pytają się „skąd wy jesteście? Musieliście się gdzieś w Irlandii uczyć, żeby tak grać...” Ja mówię nie, my jesteśmy ze Śląska, z Rybnika i Żor. Na Śląsku się tak gra, bo kiedyś na naszych ziemiach żyli Celtowie. Sama nazwa Galicja, Galia pochodzi z języka Galów, czyli starodawnych Celtów. Celtowie tutaj przede wszystkim zajmowali się handlem i byli zakonnikami. Najnowsze badania potwierdziły to, że Celtowie na południu Polski prowadzili osadnictwo. To było związane z tym, że wytapiali rudy żelaza i złoto. Znaleziono przy wykopaliskach w Pełczyskach pod Kielcami złote monety i piece, które to potwierdzają. Być może jakiś nasz przodek był Celtem, więc może stąd ta miłość do muzyki. Mój dziadek Robert Barteczko prowadził coś w rodzaju domu kultury, tzw. „Barteczkowiec” w Obszarach w Radlinie. Tam była duża scena i sala, na której odbywały się walki bokserskie, teatry. W związku z tym dziadek założył zespół z muzykami żydowskimi, którzy dostali od przyjaciół z Nowego Jorku nuty jazzowe. To były lata 20. XX wieku. Jazz wtedy był zupełną nowością, a dziadek się w to porwał. Jak widać też grali obcą muzykę. Może też zostało coś w genach, że niekoniecznie trzeba grać śląskie pieśniczki. Moja mama świetnie spisała te pieśniczki ziemi raciborskiej, bo przez okres okupacji w dzieciństwie przebywała na wsi w Ligocie Tworkowskiej.
– W ostatnim czasie coraz częściej można was nie tylko słuchać, ale i oglądać wraz z zespołem Salake. Jak rozpoczęła się ta współpraca?
– My z tańcem jesteśmy związani już od wielu lat, przy czym najpierw pracowaliśmy z grupą taneczną Coolan z Krakowa, teraz na stałe tworzymy widowisko „Touch of Ireland” z zespołem Reelandia z Warszawy. To są przedstawienia dla dojrzałych widzów, którzy mogą zobaczyć step i posłuchać naszej muzyki. Zaskoczyło nas to, że w sąsiednim mieście Gliwicach są mistrzowie świata w tańcu irlandzkim w kategorii dziecięcej. Występowali z nami przy okazji dość dużego koncertu „Tauron Zielona wyspa Śląsk” w Domu Muzyki i Tańca w Zabrzu. Zaprosiliśmy ich do wykonania paru tańców. Na tyle świetnie zostało to przyjęte nawet przez dorosłą publiczność, że postanowiliśmy coś z tym zrobić. Z tego zachwytu powstał projekt „Kopciuszek po irlandzku”, który uświetnił obchody 20-lecia zespołu Salake. Zagraliśmy dwa spektakle z okazji Dnia Dziecka, co nas bardzo cieszy, bo ta najmłodsza publiczność jest najbardziej wymagająca.
– Jakie plany na najbliższy rok?
– Jak już wspomniałem, będzie to nasz rok jubileuszowy. Nie wszystko chciałbym zdradzić, ale na pewno będzie płyta, koncerty, spotkania z fanami. Chcemy zrobić centralne obchody na Przystanku Woodstock, bo Bogdan Wita jest odpowiedzialny na tym festiwalu za scenę folkową. Tam przede wszystkim spotkamy się z fanami i w jakiś sposób postaramy się ich nagrodzić.
– Dziękuję za rozmowę.
– Pozdrawiam wszystkich czytelników i również dziękuję.
Kto gra i śpiewa?
Zespół Carrantuohill tworzy sześć osób: Dariusz Sojka, Bogdan Wita, Adam Drewniok, Zbigniew Sayda, Marek Sochacki i Maciej Paszek. Od niedawna wraz z zespołem koncertuje także solistka Katarzyna Sobek, a coraz częściej występy zespołu przeradzają się w taneczno-muzyczne spektakle, za sprawą zespołu Salake z Gliwic.
Muzyczny miks dźwięków
W muzyce zespołu Carrantuohill można usłyszeć szereg instrumentów bardziej i mniej znanych. Znaczną część stanowią tradycyjne instrumenty irlandzkiego folkloru, jak bodhran, dudy, tin whistles, akordeon, bouzuki. Nie może zabraknąć także gitary klasycznej, basowej, perkusji i klawiszy. Wszystkie razem tworzą feerię dzięków, jakie często można usłyszeć w irlandzkich pubach.
Najnowsze komentarze