Sobota, 30 listopada 2024

imieniny: Andrzeja, Justyny, Konstantego

RSS

Rudolf z Rud nie napisał co jedli

21.12.2010 00:00 ska
O śląskich tradycjach świątecznych - rozmowa z Markiem Szołtyskiem, autorem wielu publikacji o śląskiej ziemi tradycjach.

Ślązaków po tej ziemi przechadza się wielu, jednak najbardziej charakterystycznym i jednym z najbardziej znanych jest bez wątpienia Marek Szołtysek. Od lat jest zapalonym promotorem i miłośnikiem Śląska, jego tradycji i jedynej w swoim rodzaju mowy. Specjalnie dla Nowin Wodzisławskich Marek Szołtysek opowiada o świętach na Śląsku.

Marek Szołtysek, autor ponad 20 książek o śląskiej ziemi, tradycjach i gwarze. Jest nauczycielem historii w IV Liceum w Rybniku - Chwałowicach, redaktorem „Gazety Rybnickiej”, a także właścicielem wydawnictwa „Śląskie ABC”. Na swoim koncie ma wiele prestiżowych nagród. Na stałe mieszka i pracuje w Rybniku, jest żonaty i ma sześcioro dzieci.

– Jak dawniej wyglądały przygotowania do świątecznej wieczerzy?

– Współcześnie tak już jest, że wszystkie media interesują się świętami gdzieś na dwa tygodnie przed nimi. I dobrze. Jednak w śląskiej rodzinie przygotowania do wigilii śląskiej zaczynały się już pod koniec lata. Śląsk to był dosyć pobożny kawałek Polski, a w związku z tym, praktycznie wyginęły pogańskie zwyczaje i przesądy. To jest bardzo stare świętowanie. Być może XIII-wieczny zapis Rudolfa z Rud, który mówi, że ludzie zastawiali stoły w noc narodzenia Chrystusa, wskazuje, że już 700 lat temu siadano do wieczerzy. Tylko niestety Rudolf z Rud nie napisał co jedli. W naszej śląskiej kuchni pod koniec lata trzeba było zacząć forantować, czyli robić zapasy. Nie było naczyń do konserwowania, w związku z czym ludzie przede wszystkim suszyli wszystko co się dało, żeby w ogóle przeżyć zimę. W Wigilię mogli sobie trochę pofolgować i zjeść tego więcej. Tak powstała potrawa wigilijna – moczka. Nazywana też jest u niektórych bryją albo kompotem z suszu. Te suszki nazywa się pieczkami. Aby po suszeniu nie trzeba było ich gotować 10 godzin, na całą noc należy je zamoczyć. Od tego moczka. W każdej rodzinie robi się to inaczej, ale nie ma się co dziwić. Jeżeli to ma tradycję nawet 700 lat, musi być wielowariantowe. Do tego drugą słodką potrawą na śląsku są makówki. To nic innego jak mak, który trzeba było posiać na wiosnę, a potem pod koniec lata zebrać ususzyć i odsypać. Makówki to coś w rodzaju pomieszanego kołocza. Jakby do kołocza wsadzić granat. Maku kiedyś nie gotowano na mleku, bo by skisnął. Dlaczego? Bo robiono tego tak dużo, żeby starczyło na całe święta. W niektórych rodzinach nawet dzisiaj robi się makówek pełne wiadra. Dlatego musiało to być na wodzie i spokojnie do Trzech Króli można się było tym zajadać. To jest moim zdaniem centralne danie świąteczne.

– A co z konkretami?

– Ważna była kapusta. Kartofle zagościły na Śląsku dopiero 200 lat temu, więc wcześniej obżerano się kapustą. Na święta nie można było dodać do kapusty skwarek. Gdyby nie było postu, to na pewno by były. Kapusta była okraszana zasmażkami ale przede wszystkim dodawany był albo groch, albo suszone grzyby lub jedno i drugie. Ryba była luksusem, ale w tradycji wigilii istniała, choć niektórzy próbują to dzisiaj podważyć. Najczęściej były to drobne ryby, np. karasie, wyławiane w stawach i rzeczkach. Później z Austrii i Czech przyszedł do nas karp. Po Śląsku mówimy jeden kaper, dwa kapry. Dokładnie tak samo jest po czesku. Nie każdego było jednak na to stać. W XIX wieku drugie danie rybno – kapuściane wzbogacono kartoflami, bo były modne. W miejskich ośrodkach Śląska doszedł jeszcze śledź, za sprawą niemieckiego handlu. Tradycja 12 potraw na wigilijnym stole przyszła do nas z Polski centralnej. U nas tego nie było.

– Jakie prezenty kiedyś znajdowało się pod choinką?

– Kiedy rozmawiałem z ludźmi z Polski centralnej, mającymi dzisiaj po 80 lat, mówili, że żadnych prezentów nie pamiętają. Na Śląsku Dzieciątko było zawsze. Prezentami były najczęściej usztrykowane przez matki szaliki, skarpety. Ogólnie prezenty praktyczne. Wiadomo jednak, że dzieciom trzeba było dać jakąś zabawkę, graczkę. Dziewczynkom przygotowywało się najczęściej lalki ze szmatek, tzw. bachroczki lub domki dla lalek, jakby w przekroju. Widziałem taką śląską kuchnię w muzeum chleba w Radzionkowie. Chłopcom (co wynika z moich badań) robiło się sanki albo łyżwy z butami na dokręcanie, albo narty, które robiło się z klepek ze starych beczek. Ja już jestem z pokolenia, które dostało narty kupne.

– Jest pan autorem ponad 20 książek o naszej ziemi i tradycjach. W których z nich można znaleźć najwięcej informacji na temat tradycji świątecznych?

– W zasadzie we wszystkich gdzieś jest echo Bożego Narodzenia. Najwięcej o tej tradycji jedzenia i historii jest w „Kuchni śląskiej”. Są też tam informacje o spędzaniu śląskich wigilii w Wehrmachcie. Najwięcej o zabawkach jest w książce „Graczki – zabawki i zabawy śląskie”. Spojrzenie na tradycję świąt nie tylko Bożego Narodzenia ale również innych, jest w mojej najnowszej książce „Rok śląski”.

Rozmawiał Szymon Kamczyk

---


Znosz tako godka?

betlyjka – stajenka
dzieciontko – dostawanie prezentów, geszynki przinosi dzieciontko
geszynki – prezenty
glaskugle – bombki choinkowe
gody, godnie święta - boże narodzenie
kaper, dwa kapry – karp, dwa karpie
pastuszki – kolędnicy
rzykanie - modlitwa
winszowanie – składanie życzeń

---

Twoja starka to warzyła

Pierwsze danie, które już prawie całkiem zaginęło, to postna zupa o nazwie siemieniotka, a niektórzy od nasion konopi nazywali ją konopiotka. Siemię konopne namaczało się i miażdżyło w celu uzyskania specyficznego mleczka. Zaprawiana była krowim lub kozim mlekiem. Przygotowywało się ją z kaszą lub grysikiem, choć sposobów, tak jak w przypadku moczki, było sporo. Okazało się jednak, że zupa nie była atrakcyjna smakowo i czas to zweryfikował. Obecnie siemieniotka jest przygotowywana tylko w niewielu rodzinach.

 

  • Numer: 51/52 (528/529)
  • Data wydania: 21.12.10