Takiego ojca się nie zapomina
Był wieczór 1 września 1939 roku. Frysztat na Zaolziu, które ponad rok wcześniej zostało włączone w granice Polski. Lidia Wodecka wraz z 4 siostrami i swoją mamą czekała na pociąg, który miał je ewakuować do Krakowa i potem dalej na wschód kraju. Do Polski wdzierały się wojska hitlerowskiego najeźdźcy. – Ojciec dał nam karty ewakuacyjne. Sam z karabinem na ramieniu oznajmił, że idzie walczyć i przegonić Niemców. Mama rozpaczała, pytała jak to karabinem zamierza walczyć z czołgami. Tato odpowiedział, że dadzą rady. Kiedy czekałyśmy na ten pociąg, ojciec patrzył na nas z takim wzruszeniem. Być może przypuszczał, że widzi nas ostatni raz. Nie potrafił się z nami pożegnać. Kiedy odszedł na chwilę na bok, przyjechał pociąg i tak odjechaliśmy bez pożegnania – opowiada Lidia Wodecka, mieszkanka Łazisk. Dzisiaj ma 84 lata. Wtedy po raz ostatni w życiu widziała swojego ojca. Mimo upływu lat doskonale go pamięta. – Przecież miałam wtedy 14 lat – podkreśla.
Narty z prezydentem Mościckim
Wincenty Szymiczek urodził się w 1900 roku w niemieckim Wanne, koło Botropu – mekki ówczesnej śląskiej emigracji zarobkowej. Przed pierwszą wojną wraz z rodzicami wrócił do rodzinnych Łazisk. Był człowiekiem jak na ówczesne czasy światłym, wykształconym. Brał udział we wszystkich trzech powstaniach śląskich. Udzielał się w czasie plebiscytu, którego wyniki miały zadecydować o przynależności Śląska. W 1923 roku ożenił się z Marią z domu Widenka a następnie wstąpił do Policji Województwa Śląskiego. Służył w Bielsku. Jego powiększająca się rodzina mieszkała najpierw w Łaziskach. W tych czasach żonę i dzieci widywał więc głównie w dni wolne od pracy. Kilka lat później ściągnął najbliższych w pobliże Bielska, do Jaworza, a następnie do Jasienicy. – Ojciec kochał służbę. Poważnie podchodził do swoich obowiązków. Był doskonałym narciarzem, wygrywał wiele policyjnych zawodów. Kiedy do pałacyku w Wiśle przyjechał raz prezydent Mościcki, ojciec został oddelegowany do jego ochrony, która jeździła z nim po górach. Był niezwykle dumny z tego, że mógł uścisnąć dłoń Mościckiego – opowiada Lidia Wodecka, pokazując zdjęcie, na którym jej ojciec stoi obok prezydenta II RP.
Zamiast wielkiej przyszłości tułaczka i śmierć
– Ojciec był wielkim patriotą. Cały czas mówił o Polsce. Tak nas też wychowywał. Pilnował nas w nauce. Chciał byśmy wyrosły na wykształconych ludzi. Był wymagający, ale jednocześnie bardzo kochany i dobry – wspomina pani Lidia, ocierając ukradkiem łzy. O rodzinę dbał jak o największy skarb. Myślał o jej przyszłości. Chciał w rodzinnych Łaziskach wybudować dom. Plany brutalnie przerwała wojenna zawierucha. – W sierpniu 1939 roku odczuwało się już napięcie. Ojciec sporo czasu, o wiele więcej niż dotychczas spędzał na posterunku we Frysztacie, dokąd został przeniesiony w 1938 roku. Coraz częściej mówiło się o wojnie. Rankiem 1 września oznajmił nam, że Niemiec wstępuje w granice Polski, wobec czego musimy się ewakuować a on idzie walczyć – mówi pani Lidia. Wraz z matką i 4 siostrami najpierw pociągiem a potem na wiejskich furmankach dotarła aż do Kamionki Strumiłowej na dzisiejszej Ukrainie. Wędrówka zakończyła się 17 września, kiedy od wschodu nadjechały radzieckie czołgi. To był dopiero początek tułaczki po nieprzyjaznym terytorium. Z głodu i wycieńczenia wkrótce zmarły dwie siostry, najmłodsza zaledwie 5–letnia Krysia i środkowa Ela.
Życia rodziny ryzykować nie mógł
Po kilku miesiącach osieroconej, wycieńczonej i ograbionej z bagaży rodzinie udało się wrócić do rodzinnych Łazisk. Był styczeń 1940 r. Tu czekały na nich przesyłki z Rosji. – Pierwsza datowana na 24 listopada. Pocztówka z krótką informacją od ojca, że żyje i gdzie się znajduje. Druga przesyłka to był już obszerniejszy list, datowany na 24 grudnia, w którym pytał o to jak się mamy, przesyłał całusy dla wszystkich i zapewniał, że ma się dobrze – przywołuje dawne wspomnienia starsza pani. Więcej informacji o ojcu uzyskała od Wilhelma Stańkusza, młodego kadeta policji, również pochodzącego z Łazisk. Zarówno on jak i inny mieszkaniec Łazisk o nazwisku Nykiel wraz z Wincentym Szymiczkiem dostali się 17 września do radzieckiej niewoli pod Tarnopolem, gdzie mobilizował się oddział Wojska Polskiego. Obaj podjęli udaną próbę ucieczki z kolumny jeńców. – Ojca też namawiali do ucieczki. Odpowiedział im, że oni są młodzi to mogą uciekać, ale sam ma rodzinę i nie może ryzykować, by przez jego ucieczkę coś się jej stało – opowiada Lidia Wodecka.
Pół wieku niepewności
Późniejsze losy rodziny Szymiczków nie były łatwe. Córki i żona śląskiego powstańca w czasach okupacji miały ciężkie życie. Musiały pracować w gospodarstwie niemieckich bauerów. Wojnę udało się im jednak przeżyć. Po jej zakończeniu Lidia Wodecka dokończyła edukację. W Rybniku przeszła kurs księgowości. Z tak dobrym rezultatem, że od razu dostała pracę w GS–ie. Wciąż jednak nie miała pewności co stało się z jej ojcem. – Oczywiście jeszcze w czasie wojny słyszeliśmy o odkryciu Niemców, dokonanym przez nich w Katyniu. Podejrzewałyśmy, że ojca mógł spotkać taki właśnie los, ale pewności nie było. Po wojnie o sprawie w ogóle nie można było mówić. Dopiero w 1990 roku potwierdziło się, że ojciec znajdował się na liście jeńców Ostaszkowa, wywiezionych do Tweru na rozstrzelanie – kończy swą opowieść pani Lidia, pokazując wycinek ówczesnej „Rzeczpospolitej”, w której ukazały się listy ofiar Zbrodni Katyńskiej. Ich opublikowanie było możliwe po wizycie w ZSRR prezydenta Wojciecha Jaruzelskiego, któremu stosowne dokumenty przekazał ostatni przywódca chylącego się ku upadkowi imperium, Michaił Gorbaczow.
Odkurzona pamięć
Postać ojca Lidii Wodeckiej została ostatnio przypomniana społeczności Łazisk, szczególnie jej młodszej części. Wincenty Szymiczek wraz z Alojzym Budnikiem, kolejnym policjantem z Łazisk zamordowanym w Twerze i pogrzebanym w Miednoje zostali uhonorowani Dębami Pamięci. Zostały one posadzone 16 listopada na tutejszym cmentarzu przez uczniów Zespołu Szkolno–Przedszkolnego w Łaziskach. Szkoła wzięła udział w programie „Katyń… Ocalić od zapomnienia”. Pomysłodawcy programu chcą, by w całej Polsce zostało zasadzonych 21857 dębów, które mają symbolizować liczbę ofiar Zbrodni Katyńskiej. Do tej pory zasadzono około 3 tys. takich dębów.
Artur Marcisz
Najnowsze komentarze