Sobota, 23 listopada 2024

imieniny: Adeli, Klemensa, Orestesa

RSS

Serce zostawił w Afryce

28.08.2007 00:00
– Wyjeżdżamy do ludzi wierzących w tego samego Boga, ale wierzących inaczej – mówi ksiądz Adam Michałek z Pszowa. Przez 10 lat był misjonarzem w Afryce.

Do Demokratycznej Republiki Kongo wyjechał w 1986 roku, tuż po ukończeniu seminarium misyjnego w Pieniężnie. Aby zrozumieć tubylców, musiał oprócz języka francuskiego, który jest tam językiem oficjalnym, nauczyć się egzotycznie brzmiącego dialektu kikongo.

– Trudność polegała na tym, że kikongo istnieje tylko w tradycji mówionej. Nie ma podręczników, słowników. Najtrudniej nauczyć się myśleć w tym języku – wspomina ksiądz Adam.

Grunt to rodzina

W afrykańskiej wiosce, która zazwyczaj liczy od 200 do nawet 500 mieszkańców panują tradycyjne reguły. Dużą rolę odgrywa rodzina. Tą nazwą określa się cały klan. Kilkaset klanów tworzy szczep.

– Przynależność szczepowa nie zanika nawet po opuszczeniu Afryki. To więzy krwi, których nie można się wyrzec – mówi misjonarz.

Są tak silne, że nawet osoby, które od lat nie mieszkają w Afryce, potrafią wyjechać do swoich wiosek, aby uzyskać poradę starszyzny w trudnych sytuacjach życiowych. To właśnie za pośrednictwem wodza szczepowego mogą złożyć ofiarę swoim przodkom i w ten sposób zjednać sobie ich przychylność.

– Oni są dla Afrykańczyków pośrednikami z Bogiem. Według mieszkańców Kongo to właśnie od nich pochodzi cała kultura i cywilizacja – wyjaśnia ksiądz Adam.

Silny związek z najbliższymi powoduje, że wśród ludów Afryki nie ma sierot czy osób samotnych. Jednak tzw. solidarność afrykańska ma swój słaby punkt. Jeżeli bowiem jednemu z członów rodziny akurat dobrze się powodzi, reszta krewniaków przyjeżdża do niego i żyje na jego koszt tak długo, jak to możliwe. Kiedy źródło utrzymania wyschnie, wracają do siebie lub jadą do kolejnego zamożnego krewniaka.

– Afrykę trzeba akceptować taką jaka jest. Z jej obrzędowością i tradycją. Dziś misjonarz nie jedzie, jak to dawniej mówiono, nawracać niewierzących. Wyjeżdżamy do ludzi wierzących w tego samego Boga, ale wierzących inaczej – mówi duchowny.

Jeszcze tam wrócę

Ksiądz Adam Michałek wyjechał z Kongo rok przed rozpoczęciem wojny domowej w 1997 roku. Szacuje się, że od tamtego czasu w wyniku działań wojennych, chorób i biedy zginęło 3,5 miliona ludzi. Około 3,4 miliona ludzi zostało zmuszonych do opuszczenia swoich domów, a setki tysięcy uciekło poza granice kraju. Porozumienie rozjemcze podpisano w 1999 roku, ale do tej pory Demokratyczna Republika Kongo targana jest wewnętrznymi konfliktami. Przez ten czas duchowny mieszkał we Francji i Belgii, gdzie pracował nad swoim doktoratem. Teraz ksiądz Adam jest w Polsce i będzie dzielił się swoim doświadczeniem ze studentami seminarium misyjnego w Pieniężnie. Ale do Kongo jeszcze wróci. Chce ponownie rozpocząć współpracę z centrum badań etnologicznych i dalej nieść pomoc potrzebującym.

(j.sp)

  • Numer: 35 (397)
  • Data wydania: 28.08.07