Piątek, 19 kwietnia 2024

imieniny: Adolfa, Tymona, Pafnucego

RSS

Szwaczki z Ramety: wypłat po 3000 zł nie widziałyśmy na oczy

16.07.2021 06:47 | 21 komentarzy | ma.w

Po tym jak na łamach Nowin pojawiły się wypowiedzi pani syndyk - Anety Brachaczek, że jedne z przyczyn upadku spółdzielni meblarskiej to za wysokie wypłaty przy niskiej wydajności załogi, do redakcji Nowin zgłosili się zwolnieni z Ramety pracownicy. Stwierdzili, że czują się obrażeni takimi opiniami.

Szwaczki z Ramety: wypłat po 3000 zł nie widziałyśmy na oczy
Paski z wypłatą szwaczek z Ramety. - W świat poszło, że my w zakładzie nic nie robiłyśmy, a zarabiałyśmy kokosy. Jakie były te kokosy to przecież widać na paskach z wypłat - twierdzą byłe pracownice spółdzielni meblarskiej.
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

- Żeby zarobić wspomniane przez panią syndyk 3 tys. zł, trzeba było pracować przynajmniej po 240 godzin w ciągu miesiąca. To całotygodniowe nadgodziny, praca w soboty. To nie był standard w naszym zakładzie, niewielu to wytrzymywało — usłyszeliśmy od pani "Moniki" (prosiła, żeby nie podawać jej prawdziwego imienia, w obawie przed odwetem ze strony byłego już pracodawcy). To 40-latka, która w szwalni Ramety spędziła z przerwą na zagraniczny wyjazd prawie 19 lat. Z reguły jej wypłata nie była o wiele wyższa niż płaca minimalna. Na dowód przyniosła nam swoje paski z wynagrodzeniem.

Goła pensja to 1600 zł

- Jak można było zarobić te 3 tys.? Przychodziłam do pracy o godz. 2.40 w nocy, żeby o 3.15 zacząć szyć i na 6.00 wszystko było gotowe. My to nazywałyśmy „akcje”. A potem zaczynałam swoją normalną szychtę, żeby zapracować na swoje normalne 8 godzin. Tak naprawdę to my pracowałyśmy w akordzie, choć on nigdzie nie był dokumentowany — opowiada "Monika". Mówi, że jej "goła" pensja wynosiła 1600 zł na rękę.

- Nasza robota była ciężka, ale lubiłyśmy ją. Tworzyłyśmy Rametę. Na koniec żegnano nas stwierdzeniem, że posiedzieć do emerytury to sobie możemy na kasie w Biedronce — z żalem przyznała pani Krystyna jedna z bardziej doświadczonych krawcowych, która związana była z Rametą również przez kilkanaście lat.

Szwaczki rozładowywały tiry

"Monika" też dzieliła się z nami swoim żalem: połowę życia poświęciłam Ramecie. Gdybym mi nie odpowiadała ta praca, to bym sama dawno odeszła. A ja byłam na każde zawołanie, robiłam rzeczy, których nie miałam w zakresie. Nawet tiry się rozładowywało. I jak teraz coś takiego słyszę, co się rozgłasza po mediach, to czuję się, jakby mnie ktoś oszukał. Że ja się nie dołożyłam do działalności Ramety, która teraz faktycznie upadła, ale były przecież długie lata, że ją chwalono i ceniono w kraju i poza Polską — zauważa nasza rozmówczyni.

Pani Krysia ze spółdzielnią meblarską była związana przez 17 lat, to jedna z najstarszych krawcowych, z których większość przeszła na emeryturę. - W Ramecie na początku, jak tam przyszłam, to dobrze się zarabiało. Ale później, przez kolejne lata już nie było podwyżek — kwituje. To inwalidka z drugą grupą. Wymagano od niej wydajności jak od zdrowych pracowników. - Wychodziło na to, że trzeba do mnie dopłacać, że nie jestem tak produktywna jak inni. Jednak zakład dostawał na niepełnosprawnych dopłatę z Państwowego Funduszu Osób Niepełnosprawnych — zauważa raciborzanka Krystyna.

„Robi się z nas leni. To boli”

Syndyk Aneta Brachaczek mówiła Nowinom, że choć wokół spółdzielni kręcą się biznesmeni, to nie chcą słyszeć o przejmowaniu zakładu z jego załogą, która może stwarzać problemy społeczne (to o zwalnianych pracownikach powstały liczne materiały prasowe np. w Nowinach czy telewizji Polsat). - Robi się z nas leni, niechętnych pracy. Przecież to my tworzyliśmy przez lata Rametę, jej markę, jej renomę. Zżyliśmy się z zakładem. Boli, bo te opinie pochodzą głównie od ostatniego zarządu firmy, który był w niej najkrócej. My nawet nie wiedzieliśmy, że mamy panią prezes. Stefan Fichna miał pewną klasę, rozmawiał z załogą, a pani prezes to głównie przez kierowników — zauważają nasze rozmówczynie.

Mówią, że ta zła opinia o ludziach Ramety już generuje kłopot w okolicy, bo kiedy ktoś z tej załogi szuka pracy i mówi, że wywodzi się z Ramety, to u potencjalnego pracodawcy pojawia się wątpliwość nad zatrudnieniem takiej osoby. - Bo wy jesteście z upadłego zakładu, to już się nigdzie nie nadajecie. Tak to tłumaczą w innych firmach — zauważyła pani "Monika". Przywołała przykład z kolegami ze stolarni, którzy odpowiedzieli na ogłoszenie firmy z Raciborza. Właściciel tylko ich spytał, gdzie wcześniej pracowali i jak usłyszał, że w Ramecie, to nie chciał z nimi nawet porozmawiać.

Płacz nad paskiem

- W fabryce mebli swoje trzeba było zrobić, żeby dostać wypłatę. Może byli tacy, co mniej się angażowali i tacy, co zarabiali za dużo w stosunku do efektów pracy, ale takie uogólnianie, że tacy są wszyscy odbieramy jako krzywdzące - skwitowały kobiety, które przyszły do naszej redakcji. Znają koleżanki z pracy, które patrząc na paski z wypłatą, potrafiły się rozpłakać, bo tak skromne kwoty otrzymywały. - Nigdy nie odczułyśmy, żeby w Ramecie można było się dorobić - stwierdziły.

Kobiety opowiedziały nam o trudnej dla nich miesiącach wiosennych, kiedy zakład pracy wpierw zaprzestał wypłat wynagrodzenia, a później przelewał je cząstkowo. Problemem pani Krystyny było także odzyskanie zasiłku chorobowego z kwietnia, który ZUS przekazał dla niej za pośrednictwem Ramety, ale środki z jej konta ściągnął komornik. - Synowie mi pomagają finansowo. Gdyby nie oni, nie miałabym za co opłacić czynszu, rachunków. Mąż rafakowiec, a tam wiadomo, ostatnio cieniutko. Moja wypłata zawsze na opłaty szła i jakoś się żyło, ale teraz ciężko - żaliła się pani Krystyna. Jej młodsza koleżanka "Monika" stwierdziła, że szwaczki były wzywane do pracy nawet na wypowiedzeniu, kiedy fabryka stała. - Żebyśmy posprzątały, a konkretnie to zniszczyły dokumenty. Ręcznie, bo tam prądu już nie było. Spytałam prawnika, czy tak można i on poradził, żebym się nie zgadzała, bo byłam pracownikiem produkcyjnym, a zakład zaprzestał produkcji - usłyszeliśmy w redakcji.