Wielki traktat o karmieniu
Od pięknego obrazu do głębokiej refleksji o roli kapłana oraz karmicielu doskonałym - Bogu.
1.
Jest taki obraz – „Mleczarka z Bordeaux”.
Kto jest autorem dzieła? Zdania uczonych są podzielone. Jedni historycy sztuki uważają, że obraz namalował Francisco Goya. Z kolei drudzy, że płótno nie wyszło spod pędzla Goi. Oczywiście, tak jedni, jak drudzy znawcy tematu przytaczają stosowne racje dla uzasadnienia zajmowanego przez się w sprawie stanowiska. Nie miejsce tu jednak, by racje te referować i ważyć i jakkolwiek kwestię autorstwa „Mleczarki z Bordeaux” rozpatrywać.
Tu ważne jest jedno tylko: że mianowicie obraz taki istnieje – „Mleczarka z Bordeaux”.
2.
Kogo płótno przedstawia? Eksperci, wychodząc zapewne od tego, co sugeruje tytuł dzieła, stwierdzają, że jedną z dziewczyn, które w XIX wieku przybywały do Bordeaux z wiosek leżących w pobliżu miasta, by sprzedawać jego mieszkańcom mleko. Niezawodnie wskazywać ma na to, jak chcą badacze, atrybut dziewczyny. Jest nim dzban, jaki oglądający obraz zauważa w lewym dolnym rogu malowidła.
Sportretowana kobieta jest młoda. Ubrana jest w ciemną, granatową suknię. Jej ramiona spowija jaśniejszy szal. Na głowie ma czepiec, spod którego wyglądają bujne włosy. Na mnie przynajmniej dziewczę sprawia wrażenie osoby szlachetnej i dobrotliwej. Mój wzrok przykuwa przede wszystkim jej przepiękna ciepła twarz o bardzo delikatnych rysach. Twarz różowa – i tym swoim ciepłym różem odcinająca się od reszty obrazu, od wszystkich wypełniających go kolorów chłodnych. Zimnych.
Całość kompozycji tchnie świeżością. I sielskim, błogim spokojem.
3.
Czy owo przedstawienie urodziwej sprzedawczyni mleka z Bordeaux we mnie rezonuje? Owszem, rezonuje. Intensywnie i wielorako. W przeciwnym razie nie zdecydowałbym się na to, by o dziele tym pisać.
A czy ten bogaty, wielopostaciowy substrat, który pojawia się w moim wnętrzu, kiedy przypatruję się pełnej nieodpartego powabu „Mleczarce z Bordeaux”, potrafię opisać jednym słowem, jednym wyrażeniem? Owszem, potrafię. Powiem tak: „Mleczarka z Bordeaux” jest dla mnie osobliwą rozprawą. Rodzajem traktatu. Stanowi ona dla mnie traktat o karmieniu. Wielki traktat o karmieniu.
Ową ujmująco skromną dziewczynę stojącą przy dzbanie pełnym mleka na sprzedaż postrzegam bowiem jako symbol. Symbol, który otwiera mi dostęp do rzeczywistości karmienia. Rzeczywistości na pozór zwyczajnej, a jednak, jak to się okazuje, skoro tylko podejmie się nad nią namysł, doniosłej. Czytam „Mleczarkę z Bordeaux” jako symbol, który z tajemnicy karmienia cokolwiek przede mną ujawnia. Który w arkana tajemnicy karmienia w jakiejś mierze mnie wprowadza.