środa, 24 kwietnia 2024

imieniny: Aleksandra, Horacego, Grzegorza

RSS

Iwona Świerczek: Ligota Tworkowska zniknęła z mapy, ale nigdy nie zniknęła z naszych serc

27.01.2023 13:00 | 0 komentarzy | FK

Z Iwoną Świerczek, rodowitą katowiczanką, która porzuciła miasto wiele lat temu, aby zamieszkać w malutkiej Ligocie Tworkowskiej rozmawiamy o historii, tradycji, rolnictwie, miłości jej życia i tym co przetrwało po tej nieistniejącej już miejscowości.

Iwona Świerczek: Ligota Tworkowska zniknęła z mapy, ale nigdy nie zniknęła z naszych serc
Państwo Iwona i Hubert Świerczkowie ciągle żyją Ligotą Tworkowską.
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

- Jak to się stało, że kobieta z miasta wojewódzkiego zakochuje się w niewielkiej miejscowości, położonej w gminie Lubomia, w której główne zajęcie to rolnictwo, a największym zagrożeniem jest powódź?

- Jako dziecko często przyjeżdżałam z babcią do Ligoty Tworkowskiej. Można powiedzieć, że był to mój drugi dom. Pamiętam, jak jechałyśmy pociągiem z Katowic do Tworkowa. Potem szłyśmy długą drogą przez las, aż na brzeg rzeki Odry. Trasa była piękna, dookoła cisza, tylko wszelkiego rodzaju ptaki śpiewały nad nami. Na brzegu była taka wielka blacha i trzeba było w nią zastukać mocno, bo na drugim końcu rzeki był przewoźnik. Miał tam swój maleńki domek (specjalny dla przewoźników przez Odrę), niekiedy trzeba było długo trzaskać, bo akurat się zdrzemnął (śmiech). Przewoźnik zabierał nas i przypływał łódką na drugą stronę. Na drugim brzegu była już Ligota Tworkowska i piękny park ze starymi dębami, morwami i cudowną wierzbą płaczącą, były już huśtawki i karuzela, tak tak, karuzela metalowa z siedzonkami i metalowym pokrętłem w środku. Znajdowało się tam miejsce do tańczenia, bo zabawy w parku odbywały się często. Park prowadził do kaplicy Matki Boskiej Częstochowskiej i do głównej ulicy. Na polu koło kaplicy stało drzewo, na które zawsze wiosną przylatywały bociany, ich klekot słychać było na całej wsi, wszystko to dla dziecka z miasta było magiczne i piękne.

- Jaka była tamta Ligota?

- Już od rana we wsi słychać było uderzenia w metal, to kowal Henryk Kurzydym w swojej starej kuźni pracował od świtu. Podkuwał konie, albo naprawiał maszyny rolnicze. Ludzie spotykali się w sklepiku gdzie zawsze z rana były świeże bułeczki i pachnący chleb z lubomskiej piekarni. Pamiętam stary mały sklepik, ale potem wybudowano piękny, duży obok OSP, w którym pracowałam. Remiza to było centrum spotkań mężczyzn, o tak! Chłopaki ze straży to byli prawdziwi bohaterowie, tak ich postrzegałam i w jednym się zakochałam (śmiech).

- W wiosce położonej przy rzece, daleko od miast, OSP była kluczowa prawda?

- Strażacy brali udział w gaszeniu pożarów, powodziach i innych klęskach żywiołowych. Gdy Odrą płynął mazut (olej) pomagali mieszkańcom, zaś kiedy Odra wdzierała się do domów i piwnic, byli wspaniali i zorganizowani. Mieli sprzęt, pompy, auto i łódź motorową. Oj, która kobieta oprze się łodzi motorowej? Mój ślub odbył się w kaplicy w Ligocie w 1989 r. I do dzisiaj jestem z moim kochanym mężem. Mieszkamy teraz w Lubomi.

Strażacy z OSP Ligota Tworkowska podczas zawodów. Na zdjęciu Dariusz Niestój, Alfred Ber, Rafał Drobny, Wojciech Myśliwiec, Mirosław Szulc i Hubert Świerczek. Foto.Iwona Świerczek

Strażacy z OSP Ligota Tworkowska podczas zawodów. Na zdjęciu Dariusz Niestój, Alfred Ber, Rafał Drobny, Wojciech Myśliwiec, Mirosław Szulc i Hubert Świerczek. Foto.Iwona Świerczek

- Mieszkaliście praktycznie nad rzeką. Jak wyglądało zagrożenie powodziowe przy Odrze?

- W Ligocie prawie co roku Odra występowała z brzegów, raz bardziej, raz tylko troszkę, ale zawsze było to zjawisko nienagłe. Ludzie obserwowali wodę, mierzyli w parku wbijając patyki i obserwując jak szybko woda się podnosi. Dla dziecka było to ekscytujące. Pierwszą powódź, którą pamiętam, była ta w bodajże 1981 r. Po powodzi straż dowoziła ludziom wodę, więcej ludzie nie dostali nic, nie to co po powodzi 1997 r. ,w której uczestniczyłam i razem z mężem i dziećmi. Byłam cały czas w Ligocie, aż do końca, kiedy opadająca woda odkryła ogrom zniszczeń.

- Czyli mieszkańcy mieli duże doświadczenie... Jednak rok 1997 chyba przerósł możliwości?

- Ligociki co do powodzi mieli duże doświadczenie, jak już wspomniałam z obserwacji, wiedzieli kiedy szykować się do powodzi. Najważniejsze było zabezpieczenie zwierząt, a prawie wszyscy mieliśmy krowy dla mleka, świnki, byki, konie, kury itd. Trzeba było zabezpieczyć jedzenie dla nich w miarę możliwości, potem wykopać kartofle i jarzyny po trochu żeby się nie zmarnowały. Powynosić to, co się dało trochę wyżej, żeby nie było zalane i jeszcze wiele innych rzeczy, których nie można opisać, bo każdy w domu wiedział, co ma zrobić. OSP była zawsze w gotowości, ale tragedia z 1997 r. wszystkich przerosła.

Pamiętam, że byliśmy wtedy jedną wielką rodziną, pomagaliśmy sąsiadom, a oni nam. Bardzo żal mi było wtedy zwierząt, nasze krowy stały po brzuch w wodzie, ale one to rozumiały, były cierpliwe, naprawdę dzielne! Nasza jałówka która miała się ocielić, czekała dzielnie, aż woda opadnie. Jako dziewczyna z miasta uwielbiałam zwierzęta, brałam udział w oporządzeniach czyli "pokludzałam", byłam przy ocieleniu i nadawałam imiona moim cielaczkom. Praca w polu też nie była dla mnie problemem, uwielbiałam ją, sianokosy, wykopki - wszystko sprawiało mi przyjemność, a mieliśmy 5,5 ha pola (to raczej średnio). Oddawaliśmy mleko i doiłam krowy, ale dojarką. Myślę, że właśnie dlatego, że byłam z miasta, to życie na wsi było dla mnie cudowne.

- W mieście było inaczej...

- Muszę wspomnieć jeszcze dzieciństwo. Byłam chorowitą jedynaczką, mieszkając 50 m od huty metali nieżelaznych w Szopienicach (na Wilhelminie) gdzie powietrze było żółte od siarki, dużo chorowałam i miałam szczęście, że w Ligocie posiadałam drugą rodzinę, i dom, i przyszywaną siostrę Sylwię. Byłyśmy w tym samym wieku i razem przeżywałyśmy swoje pierwsze miłości. Zawsze będę wdzięczna całej rodzinie Otawa za cudowne dzieciństwo i przyjaźń.

- Wróćmy do powodzi w 1997 roku. Kiedy woda opadła, to co się działo?

- Po powodzi w 1997 wszystko się zmieniło, a konkretnie po akcji DARY. Już po tygodniu po powodzi, Ligotę "zasypały" DARY jakie napływały z każdej strony, było tego naprawdę dużo. Ludzie, którzy nic nigdy nie dostali za darmo, na wszystko musieli zapracować ciężką pracą, zostali poddani ciężkiej próbie i była ona gorsza niż powódź, bo poróżniła nawet rodziny. Ja osobiście bardzo ciężko wspominam ten ciężki czas i resztę chcę przemilczeć.

- Nie wracajmy zatem do tego. Kiedy zaczęły się plany likwidacji miejscowości?

- Potem zaczęły się konkretne przygotowania i rozmowy o wysiedleniu wsi, już wcześniej zawsze wspominano o tym, że ma powstać zbiornik, ale tym razem był to priorytet i po traumie, którą przeżywały wszystkie rodziny związane z powodzią, stratami oraz darami, doszło jeszcze stawienie czoła całkowitej likwidacji wsi Ligota Tworkowska. Miała ona zniknąć z mapy i tak się stało, ale nigdy nie zniknęła z naszych serc. Wysiedlanie wsi miało być końcem naszej małej społeczności, ale w takich chwilach ludzie się znowu zjednoczyli i do dzisiaj utrzymują kontakty i przyjaźnie.

- Trochę klimatu przeniesiono do Grabówki? Jest kaplica, która została przeniesiona, dom kultury, pełny pamiątek.

- Dzięki wójtowi doktorowi Czesławowi Burkowi, ostatniemu sołtysowi wsi Ligota Gerardowi Drobnemu i sołtys wsi Grabówka Gabrieli Świerzy, nasza mała ojczyzna odbudowała się w Grabówce i tam dzięki Gerardowi mamy swoją izbę pamięci Ligoty Tworkowskiej oraz kaplicę przeniesioną z Ligoty Tworkowskiej, którą serdecznie przyjęli mieszkańcy wsi Grabówka, za co im jesteśmy bardzo wdzięczni. Ligociki spotykają się dwa razy w roku, organizujemy dzień seniora i wigilijkę oraz Bal Ligocików. Wspominamy i tęsknimy. Szkoda nam tej wsi i chcemy, żeby ludzie pamiętali o skrawku ziemi, który był dla nas całym życiem.

Ja, dziewczyna z miasta, wychowana na wsi, chciałbym mieć taką moc, żeby pstryknąć palcami i znaleźć się właśnie tam na zielonej łące, koło naszej małej kaplicy, w parku pełnym wspomnień. Opiekuję się izbą pamięci wsi Ligota i jestem bardzo wdzięczna wszystkim, którzy mi zaufali, powierzając mi tę przyjemność. Do zobaczenia na następnym spotkaniu, na które zapraszamy wszystkich chętnych chcących powspominać Ligotę Tworkowską.

- Dziękuję za rozmowę i życzę aby duch Ligoty dalej się rozwijał, a społeczność nigdy się nie rozwiązała. Często jeździłem do Ligoty i pamiętam, jak było tam pięknie. Wszystkiego dobrego ligocikom.

- Dziękuję bardzo.

Po prawej Henryk Kyrzydym, w środku mąż Pani Iwony - Hubert Świerczek. Fot. Iwona Świerczek

Po prawej Henryk Kyrzydym, w środku mąż Pani Iwony - Hubert Świerczek. Fot. Iwona Świerczek