Nie wybrałem sobie zawodu za karę. Wywiad z dyrektorem I LO w Rybniku
O kluczowych momentach historii "Powstańców", wielkim entuzjazmie młodego nauczyciela i spojrzeniu doświadczonego dyrektora na problemy w systemie oświaty rozmawiamy z Tadeuszem Chrószczem - dyrektorem I LO w Rybniku.
- A propos systemu... Licea są ważne, ale w rozmowach z pracodawcami często słyszę, że na rynku brakuje fachowców, absolwentów przede wszystkim szkół branżowych, ale i techników. Jakie są dalsze losy waszych absolwentów? Czy je monitorujecie? Jak oni sobie radzą na rynku pracy?
- Monitorujemy losy absolwentów jeśli chodzi o wybór kierunku studiów. Oni czasem zmieniają kierunki studiów. Czasem wyjeżdżają. Czasem nie podejmują studiów, bo ich rodzice prowadzą działalność gospodarczą i oni zdobywają wykształcenie tylko po to, żeby przejąć po rodzicach biznes. Jest bardzo różnie, ale generalnie kształcimy absolwenta zaradnego, kompetentnego i wykwalifikowanego. Ze znajomością języków obcych na wysokich poziomie, tak więc zaradnego nie tylko w Polsce, ale również w innych krajach, nie tylko europejskich. Mamy przykłady karier naukowych w USA czy w Kanadzie. Przy okazji pobytów w Polsce tacy absolwenci wracają do nas, są dla młodzieży żywym przykładem, że można.
- Prezydent Piotr Kuczera powiedział mi, że choć historia była u niego zawsze na pierwszym miejscu, to w czasach liceum lubił też język polski, tu cytuję: dzięki młodemu, zapalonemu poloniście Tadeuszowi Chrószczowi. Trochę lat już minęło od czasu, gdy rozpoczynał pan naukę w szkole. Czy ten zapał młodego nauczyciela nie uleciał gdzieś po drodze?
- Miło mi, że pan prezydent przyznaje się do swojego polonisty. Ja się też przyznaję z przyjemnością do tego, że uczyłem kiedyś pana prezydenta. To jest złożone pytanie, bo wszyscy się zmieniamy. Ja na pewno jestem innym człowiekiem, nauczycielem niż trzydzieści kilka lat temu. Zaczynałem pracę w 1989 roku. To był moment przełomowy i symboliczny dla wielu Polaków. Dla mnie to był moment wielkiego entuzjazmu na wielu polach. Siłą rzeczy inny ogląd pracy w szkole zyskuje się na stanowisku dyrektora. Ja dyrektorem zostałem stosunkowo wcześnie, w 1997 roku. W tym roku obchodzę mój mały jubileusz 25-lecia na tym stanowisku. Dyrektorzy tak długo nie żyją (śmiech). Na większość spraw związanych z systemem edukacji w Polsce patrzę z perspektywy urzędnika a nie polonisty. Mam ograniczony kontakt z młodzieżą - wymiar mojej działalności dydaktycznej jest zredukowany, tym niemniej jest. Nie wybrałem sobie zawodu za karę. Zawsze udawało mi się nawiązać kontakty z młodymi ludźmi. Nawet teraz mam kilkoro uczniów, którzy chcą wystartować w Olimpiadzie Literatury Języka Polskiego. Człowiek w pewnym wieku może wytraca w sobie entuzjazm, a zyskuje - chciałbym w to wierzyć - na mądrości i dystansie do samego siebie. Ten dystans trzeba mieć, bo ja uważam, że szkoła potrzebuje spokoju, a ten system tego spokoju nie gwarantuje. Spokoju w sensie organizacyjnym oraz programowym.
- Kolejne pytanie miało być o to, czego brakuje współczesnej szkole.
- Spokoju. W ciągu wszystkich lat mojej pracy nie wychowaliśmy ani jednego rocznika Polaków, który między pierwszą klasą szkoły podstawowej a maturą nie doświadczył jakiegoś rodzaju reformy, jakiegoś rodzaju zmiany. Bądź to programowej, bądź to organizacyjnej. Zawsze, na jakimś etapie, te zmiany były dokonywane – a to w samym egzaminie gimnazjalnym, a to w organizacji całego systemu szkolnego. Przywołam gimnazja. Bardzo jest mi szkoda tej formy kształcenia. Byliśmy wtedy zespołem szkół. Uczniowie byli z nami nie cztery lata, ale lat sześć. W pewnym momencie ktoś zdecydował, że te gimnazja muszą zniknąć. Wykonujemy swoją pracę, musimy zgodzić się na to, co zostało zrobione, ale mam wrażenie, że jest tych zmian dużo, że są podejmowane za szybko, bez odpowiedniego zdiagnozowania sytuacji.
Zdaje się, że nie ma porozumienia ponad podziałami w Polsce, odnośnie tego, jakiego młodego Polaka chcemy tak naprawdę wychować.
To jest trochę niepokojące z perspektywy człowieka, który w szkole pracuje i ponosi odpowiedzialność za organizację szkoły oraz efektywność kształcenia. Mamy bardzo dobre wyniki, mamy tytuł złotej szkoły w rankingach ogólnopolskich. To oczywiście cieszy, natomiast czy to znaczy, że system w którym działamy jest dobry i bez wad? Niestety nie wydaje mi się. I to mnie smuci.
- Mówi pan o licznych zmianach, a czy jest jakiś obszar w szkole, coś, co faktycznie wymagałoby zmiany, ale nikt tego nie rusza. Czekacie, czekacie i nic.
- Podróżując trochę po Europie w ramach wymian młodzieży, poznając systemy zachodnie, zwracałem uwagę na zwiększony poziom dyscypliny w szkołach zachodnioeuropejskich, francuskich czy niemieckich. Przekonałem się o tym, że tam szkoła ma realną władzę nad frekwencją. W Polsce frekwencja podlega kontroli, natomiast rodzic, a 18-letni uczeń już bez rodzica, może usprawiedliwiać nieobecności w szkole. To się sprowadza do poinformowania szkoły, że bolała go głowa i nie uczestniczył w zajęciach. Tej kwestii trzeba byłoby się przyjrzeć bardzo dokładnie. Dobrze skonstruowane prawo szkolne skutecznie egzekwowałoby obowiązki od młodego człowieka. Jeśli my na tym etapie nie wychowamy człowieka zdyscyplinowanego, świadomego podejmowanych obowiązków i realizującego te obowiązki, to ten człowiek jest później skazany na problemy w kontaktach z pracodawcami.
- Wyluzowana jest ta młodzież.
- Nie mam nic do młodzieży. Młodzież jest fajna. Ale bezwzględnie wykorzystuje np. taki zapis, że aby być klasyfikowanym, trzeba mieć 50% obecności na zajęciach. Intencja Ustawodawcy, który wprowadzał taki zapis, zapewne była taka, że jeśli uczeń długotrwale choruje, ma poważne problemy, to wystarcza 50%, żeby go sklasyfikować. Ale tego nie ma w przepisie i ta interpretacja w praktyce jest inna. Niestety rygor jeśli chodzi o dyscyplinę jest w Polsce o wiele za mały w stosunku do szkół zachodnioeuropejskich czy amerykańskich.
- To bardzo interesujące, bo stereotypowo rozluźnienie różnych sfer życia przychodzi do nas z Zachodu.
- Stereotyp nie zawsze odpowiada rzeczywistości. Gdy powiedziałem o 50-procentowej frekwencji zaprzyjaźnionemu dyrektorowi francuskiemu, powiedział mi: w takim razie kształcicie pracownika, który co drugi dzień nie będzie chodził do pracy. Nie znalazłem na to odpowiedzi. Frekwencja to jedno, a przeładowanie szkoły materiałem to drugie. Młodzież na poziomie liceum ogólnokształcącego jest przeciążona obowiązkami. Wszyscy o tym mówią, zmieniają się koncepcje, zmieniają się podstawy programowe i różnie to wygląda w różnych latach. Odbijamy się od ściany do ściany.
Wywiad przeprowadził Wojciech Żołneczko