Boję się człowieka jednej księgi. Czyli – tak mi to wyszło – panegiryk ku czci czytających
Ksiądz Łukasz Libowski apeluje: czytajmy jak najwięcej!
Ot, tym gorzej dla rzeczywistości!
A zatem, po pierwsze – taka czy tego rodzaju interpretacja nostrae sententiae jest bodaj najpowszechniejsza, a zarazem jest to też chyba rzecz dla mnie osobiście najważniejsza: boję się czytelników jednej księgi, bo to ludzie niebezpieczni. W tym sensie niebezpieczni, że nie podejmują oni trudu myślenia; acz lepiej może, sprawiedliwiej, wypowiedzieć się tu będzie powściągliwiej: to ludzie w tym sensie niebezpieczni, że nie wikłają się oni w myślenie wymagające, w myślenie subtelniejsze, zniuansowane, otwarte na zawiłości i skomplikowanie. Człowiek jednej księgi szybko wyrabia sobie opinię na dany temat: w trakcie jednej lektury – ach, dałby Bóg, by była to lektura rozmyślnie, roztropnie dobrana! – w trakcie lektury tej swojej jednej księgi, utożsamiając się z tym, co czyta, nie reflektując tego, nie ustosunkowując się do tego, co czyta, krytycznie. Ba, człowiek jednej księgi z tym, co był przeczytał i co sobie zdołał przyswoić, będąc naturą wąską, zacieśnioną, mocno się związuje, mocno do tego przywiera i niechętnie od tego odstępuje: tym niechętniej – śmiałbym dodać – im ktoś mu więcej racji za koniecznością takiego jednak odstąpienia przedstawia, tym niechętniej, im owe przedkładane mu racje są poważniejsze. Człowiek jednej księgi nie jest skory do dyskusji i rozmowy; nie wiem zresztą, czy jest on aby w ogóle do nich zdolny: jest on bowiem zamknięty na to, co na dany temat mówi czy myśli kto inny, na to, jakie ów drugi, inny ma za swoim stanowiskiem argumenty: nie umie się on zgodzić na pluralizm myślenia i z takiego pluralizmu nie potrafi się cieszyć.
Mało tego: człowiek jednej księgi treści, z którymi się zapoznał, z którymi się spotkał, jest zaangażowanym, gorliwym apostołem, jest treści tych oddanym, niezmordowanym promotorem. A ponieważ to, co potem na podstawie nędznego swojego studium opowiada, jest łatwe, a ze względu na tę swoją łatwość wielce atrakcyjne i pociągające, to wnet znajduje zwolenników, takich, którzy idą i stają za nim murem. Koniec końców człowiek jednej księgi okazuje się więc wizjonerem, szarlatanem, manipulatorem i ideologiem; nie liczy się z rzeczywistością, ale rzeczywistość projektuje; a kiedy rzeczywistość z tym, co on sobie roi, się nie zgadza, nie przejmuje się tym, tylko z obojętnym wzruszeniem ramion wzdycha: „Ot, tym gorzej dla rzeczywistości!”. Z takim człowiekiem – przy założeniu, że jest to możliwe – trudno wymienić myśli, trudno porozumieć się z nim i dogadać.
Wejść w jego skórę
Po drugie: boję się czytelników jednej księgi, bo to ludzie – jakże ubożuchni, jakże biedni! – o małej, o ograniczonej wyobraźni; możliwe, że ludzie pozbawieni to nawet wyobraźni. W konsekwencji – mniemam – nie potrafią oni, niestety, wczuć się w drugiego człowieka, w jego położenie; nie potrafią oni wniknąć w jego wnętrze, w jego emocje, w bieg jego myśli, w to wszystko, co drugiego człowieka konstytuuje i stanowi. Ludzie jednej księgi nie są w stanie – a przynajmniej ciężko im to uczynić, jak sobie imaginuję – spojrzeć na świat z innej perspektywy niż swoja własna, nie potrafią patrzeć na świat z perspektywy bliźniego, nie potrafią oglądnąć świata oczyma współbrata czy współsiostry w człowieczeństwie. Tym samym skazują się na jego czy jej nierozumienie – i dalej: na jego czy jej wartościowanie, ocenianie, na to, że nie będą w stanie zgodzić się na jego czy jej obecność przy nich, na jego czy jej z nimi przestawanie i bycie; nie można wszak zrozumieć człowieka, jeśli wejść się nie umie w jego skórę i świata nie potrafi się zobaczyć w jego kolorach i odcieniach; jeśli nie umie się doświadczyć i przeżyć świata takim, jakim jest on dla drugiego. Jeśli znowuż nie rozumie się bliźniego, to znaczy, jeśli nie odkryje się i nie pojmie, dlaczego jest on, jaki jest, dlaczego jest on taki, a nie inny, niemożebnością jest, aby się nim zainteresować – znacznie więcej: nie sposób się nim naonczas zafascynować, nie sposób nim się naonczas radować.
Owszem, wszystkiego tego uczy czytanie. Albowiem czytanie to szkoła ludzi; szkoła uczenia się ludzi, szkoła, w której poznaje się, jacy ludzie są, jacy ludzie bywają. Każdy człowiek, mądry i głupi, dobry i zły, szlachetny i podły, wielki i mały, jest przecież ciekawy – na swój sposób ciekawy; każdy człowiek godzien jest naszej uwagi, naszej obserwacji, naszego zapatrzenia się na niego i podumania nad nim; każdemu człowiekowi powinni jesteśmy tego rodzaju cześć i takąż życzliwość, tyle tylko, że w takiej postawie do człowieka żyjącego obok nas trzeba się wyćwiczyć. Wydaje mi się, że istnieje coś takiego jak literacki sposób postrzegania ludzi – czyli postrzeganie empatyczne, rozumiejące, nakierowane na zgłębienie tajemnicy, którą jest człowiek wtóry. Obyśmy tak patrzeć nawzajem na siebie pragnęli!
Komentarze
1 komentarz
Kościół naucza,że jest tylko jedna księga ważna czyli Biblia, tutaj ksiądz się znowu popisuje dmuchaną erudycją i pisze panegiryk w poprzek biskupom. Nowy Luter z niego nie wyrośnie. Od dawna zastanawia mnie target tych cotygodniowych wywijasów filozoficzno mentorskich. moher tego nie zrozumie a japiszon przestanie portal i gazetę uważać.
co jest grane?
"wstały demony,
rozum dawno zasnął
jak czarne wrony
krążą ponad miastem"