Sobota, 30 listopada 2024

imieniny: Andrzeja, Justyny, Konstantego

RSS

Wszystko, wszystko się zdarza sługom ołtarza… Przykro mi stąd, smutno i żal

29.11.2020 07:00 | 4 komentarze | red

- Dobrze nie oczekiwać od ludzi za wiele. Dobrze tedy i od księży nie oczekiwać za wiele. W ogóle od życia dobrze jest nie za wiele oczekiwać - pisze ks. Łukasz Libowski.

Wszystko, wszystko się zdarza sługom ołtarza… Przykro mi stąd, smutno i żal
Rozpacz (Edward Munch).
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

I.

Ocalić co najważniejsze

Wstrząsają nami w ostatnich dniach i tygodniach informacje o tym, co działo i dzieje się wewnątrz Kościoła katolickiego, wśród jego kapłanów i hierarchów. Używając tu zaimka pierwszej osoby liczby mnogiej – „nami”, mam na myśli, owszem, całe nasze społeczeństwo, ale przede wszystkim chyba wierzących, tych, którzy Kościół katolicki uważają za swoją ojczyznę, za swój dom, do grona których zaliczać ważę się również samego siebie. A więc wstrząsają nami, wierzącymi katolikami, docierające do nas informacje i głęboko nas one zasmucają. Cierpimy z ich powodu. Krwawimy.

Dlatego pragnę podzielić się tu tym, jak ja radzę sobie z owymi doświadczeniami wstrząsu i smutku, jak ja sprawy sobie w głowie ustawiam, żeby mnie one nie rozsadziły, żeby mi się mój świat nie rozsypał i nie runął. Chcę napisać, jak udaje mi się znosić i dźwigać świadomość zła w Kościele, zła obecnego pośród jego duchownych, moich kolegów po fachu, znacznie więcej, moich braci, z nadzieją, że będzie to może komuś pomocne. Że pomoże to komuś ocalić co najważniejsze, a co w obecnej zawierusze skandali ocalić jest chyba szalenie trudno: nieśmiałą nadzieję, jakiś najskromniejszy choćby optymizm.

Największa sztuka

Choć – jak podpowiada mi intuicja – refleksja, którą zaraz zacznę rozsnuwać, wyda się pewnie niejednemu czytelnikowi usprawiedliwieniem kleru, nie jest ona jako takie usprawiedliwienie pomyślana. Chodzi mi tu o coś innego, mianowicie o naszkicowanie, z grubsza tylko, pewnej szerokiej, bardzo mi bliskiej – mojej? – perspektywy antropologicznej, w świetle której patrzę na duchownych, a teraz także na to, czego przychodzi mi się o nich dowiadywać. Tak, nie chcę tutaj księży i haniebnych czynów, jakich się dopuścili i dopuszczają, usprawiedliwiać. Powinni za nie odpowiedzieć, winni być z nich rozliczeni. Nikogo ani niczego nie chcę tu banalizować. Byłaby to niesprawiedliwość! Ale nie chcę też swoim pisaniem dolewać oliwy do ognia, do i tak nieźle już buchającego ognia. Chcę czegoś dokładnie przeciwnego – sądzę, że kto czyta mnie częściej, ten moją intencję już wyczuwa: ów buchający ogień pragnę gasić, tłumić, gorąc naszych emocji pragnę tu studzić.

Zaiste, fakty, które wychodzą obecnie na jaw, stanowią wielki problem. Lecz niewykluczone, że jeszcze większy problem stanowimy my, którzy z tymi faktami się mierzymy. Bo mamy z tymi faktami problemy: z ich akceptacją, a potem, dalej, z ich obróbką, z ich opracowaniem w swoim umyśle. A myślę, że na chwilę obecną jest to naprawdę ważne: z tym, co się nam z tajemnicy, z niejednego zacienionego i mrocznego zakątka Kościoła objawia, pogodzić się, zaprzyjaźnić, przemyśleć to i przemodlić, w sobie przepracować, przetworzyć, żeby nas to nie zakwaszało, nie zatruwało. Zgoła odwrotnie, żeby nas to rozwijało – tak! – właśnie rozwijało. Wierzę, że jeśli się tego chce, jeśli przeznaczy się na to trochę sił i jeśli odpowiednio się o to postara, to tak zrobić się da. Obracać wszystko na swój pożytek, na swoją korzyść – wielka, ba, największa to sztuka!

Fakty należy przyjąć do wiadomości

W samych sprawach, o których się aktualnie dowiadujemy, nie mam nic do powiedzenia. Nie wiem, co myśleć i co mówić w ich obliczu. A zapewne nie ja jeden tego nie wiem. Może i dobrze, że tak właśnie jest: błogosławieni, którzy nie wiedzą, co w tej sytuacji rzec. Fakty bowiem – na tyle, na ile są faktami i o tyle, o ile są faktami, bo nie wszystko przecież, co na fakt wygląda, faktem być musi – należy po prostu, jak mi się zdaje, przyjąć do wiadomości, trzeba je przełknąć, niezależnie od tego, czy smakują one, czy też nie, czy są wstrętne. Być może przyjęcie przykrych, strasznych, zatrważających faktów w milczeniu jest najlepszym, co da się wobec nich zrobić. Niech analizują, wte i wewte rozpatrują i komentują je inni, ode mnie mądrzejsi, bieglejsi w temacie. Ja się tego – świadomie całkiem, rozmyślnie – nie podejmuję.

A co wiem? To, co czuję. Że smutno mi i wstyd. Boli mnie, że w moim Kościele coś takiego, o czym obecnie słyszę, ma miejsce. Przykro mi stąd i żal. Strasznie mi żal.