Cuda ludzką ręką uczynione
Zapiski z pamiętnika księdza Łukasza podróżnika (cz. III).
W drugim tygodniu pobytu w Uttenreuth zrobiłem sobie dwa wypady – przypadek to zrządził, nie ja – śladami Balthasara Neumanna, wielkiego budowniczego. Albowiem najpierw odwiedziłem bazyliki Czternastu Świętych Wspomożycieli koło Bad Staffelsteinu i Trójcy Przenajświętszej w Gößweinsteinie, następnie zaś pojechałem do Würzburga, by zobaczyć tamtejszy pałac biskupi wraz ze wkomponowanym weń kościołem Świętej Trójcy – oczywiście, nie dla tej wyłącznie rezydencji (mieści się w niej prawie 400 pomieszczeń, a strop jej głównej klatki schodowej zdobi największy na świecie – ma ok. 600 m² – fresk pędzla Tiepola) wybrałem się do miasta winnic i wina (wlewanego tam do flasz, swym kształtem przypominających bukłaki).
Wszystkie trzy te budowle wzniósł, nie bez ścisłej współpracy rzeszy rzemieślników i innych artystów, Neumann właśnie, wszystkie reprezentują dojrzały barok, wszystkie mają rokokowe wnętrza. I wszystkie trzy owe perły architektury olśniewają; myślę – na marginesie dodam – że naszych przodków, w czasach których zostały wzniesione, olśniewały one o wiele bardziej, dlatego, że wrażliwość ludzi sprzed stuleci, a przynajmniej zasadniczej ich części, na fenomeny takie, jak światło, kolor czy kształt, z tego powodu, że w codziennym życiu nie mieli za dużo ani światła, ani różnych form i barw, była większa. Zabrzmi to pretensjonalnie, jak Bladaczkowe „[…] Słowacki wielkim poetą był”, ale cóż, niech tak będzie; niechże zarzuca mi, kto co tylko sobie życzy – ja pozostanę wierny swemu przeżyciu: nie mogą chyba widziane przeze mnie cuda i cuda im podobne, gdzie bądź na świecie by nie były, ach, cuda ludzką ręką uczynione, nie zachwycać!
* * *
A zatem: barocco i rococò – duet to szczęśliwy, para ze wszech miar zgrana. Niesiony entuzjazmem rzec pragnę: ecce architectura humana; oto architektura rozumu, zmysłów, ducha, wszak człowieczy rozum i duch, i człowiecze zmysły ją zrodziły – i zmysły ludzkie, i rozum, i ludzkiego ducha dogłębnie ona porusza.
Czegóż tu nie mamy, jakiegoż pigmentu tu nie użyto (Wspomożyciele są pastelowi, biało-różowo-żółci, Trójca w Gößweinsteinie jest biało-seledynowa, z kolei Trójca würzburska wielobarwna, ale, dla odmiany, ciemna, każdy natomiast z pokoi pałacowych urządzony jest w innym kolorze, acz zawsze delikatnym, stłumionym, przyjemnym dla oka), jakiejże kreski, jak poprowadzonej i jak finezyjnie wywiniętej linii tu nie wykorzystano?! I ileż tych zdobnych, misteryjnie wykonanych stiukowych detali: figurek, festonów, girland, ornamentów, plafonów! I do tego jeszcze światło – jakże zmyślnie wszędy je tu wproszono: wszystko jest tu dlań jakby sceną, na której co dzień od nowa, niestrudzenie
wygrywa ono swą czarowną, złocistą sztukę, wyczynia migotliwe swe akrobacje! Lecz w tej obfitości tak obfitej, że aż, zdawać by się mogło, chaotycznej, panuje porządek – i to jak perfekcyjny porządek: każdy szczegół, każdy fikuśny szczególik ma tu swoje, zasadami proporcji i symetrii wyznaczone, miejsce; tak, nad tą przepyszną, bujną całością panuje myśl: jest ta arcybogato udekorowana całość ujarzmiona, że ogromem swego wystroju nie ciąży, nie przytłacza – feerii jest w niej dokładnie tyle, ile trzeba, by skwitować: „Ot, doskonałość”. Jestem przekonany, iż, manipulując środkami, jakie w swoim czasie miał do dyspozycji, wypowiedział się tu duch ludzki do szczętu, iż dał tu z siebie duch ludzki wszystko, co dać mógł, iż tutaj duch ludzki się wyczerpał.
Kto więc w taki barokowo-rokokowy wszechświat wkracza, kto „słucha” tej symfonii światła, koloru i kształtu, doświadcza doprawdy wiele. Najpierw, rozanielony, uważnie ogląda każdy kąt, bo jak najwięcej chce zobaczyć; wszystko podziwia i wszystkim się cieszy. Potem, oglądaniem i swoją afektacją zmęczony, gdzieś siada; uświadamia sobie wówczas, jaki jest mały i brzydki – i czuje wstyd w obliczu przestrzeni, w progi której wstąpił, czuje się gościny, której udzieliło mu piękno, niegodnym. Jednakże, oswoiwszy się trochę z okazałością, pośród której się znalazł, odnosi znowuż wrażenie, iż ta wspaniałość, ta świetność łaskawie go przygarnia – i uczuwa, że ona serdecznie go ściska i tuli; i budzi się w nim przekonanie, że oto jest u siebie, w domu. W końcu przychodzi chwila wyjścia: smuci się tedy, że opuszcza ów istny raj, zarazem raduje się, że w raju tym mógł być; i postanawia być dobrym, trochę lepszym niż dotychczas.
ks. Łukasz Libowski