Piątek, 26 kwietnia 2024

imieniny: Marzeny, Klaudiusza, Marceliny

RSS

Racibórz ciekawy dla oka obiektywu. Wywiad z Bolesławem Stachowem

29.11.2017 07:00 | 0 komentarzy | OK

Z Bolesławem Stachowem o jego nowej wystawie z okazji 800-lecia nadania praw miejskich Raciborzowi rozmawia Katarzyna Gruchot.

Racibórz ciekawy dla oka obiektywu. Wywiad z Bolesławem Stachowem
Bolesław Stachow w swojej domowej pracowni
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

– Jest pan fotografem czy fotografikiem?

– I jednym, i drugim, bo przygotowując materiały jestem fotografem, a komponując obrazy staję się fotografikiem. Moja najnowsza wystawa „Opowieści Raciborskie” to fotografika, a towarzysząca jej projekcja „Portret miasta” to fotografie, które pokazują portret miasta w roku jego jubileuszu. W pierwszym przypadku dominuje autor i jego subiektywne kreacje, a w drugim rzeczywistość, która sama w sobie jest obiektywna. Oglądałem kiedyś w telewizji wywiad, który Grzegorz Miecugow przeprowadzał z Ryszardem Horowitzem i nagle zobaczyłem, że podpisują go jako fotokompozytora. Pomyślałem, że to świetne określenie na kogoś takiego jak ja. Kopiuję rzeczywistość, ale coś mi zawsze w duszy gra, więc ten mój wewnętrzny świat chcę pokazać, ale nie słowami, tylko obrazami. Fotografia to dopiero tworzywo, z którego coś ciekawego może powstać.

– Pamięta pan swoje pierwsze zdjęcie i pierwszą fotografikę?

– Pierwsza fotografia to były kwitnące wiśnie na tle panoramy Głuchołaz, gdzie chodziłem wtedy do liceum, zrobione jakimś pożyczonym aparatem. Pamiętam, że wdrapałem się na wysoki murek, tak by kwitnące gałązki mieć z prawej strony kadru, a w tle panoramę miasta z ulicą Warszawską, kościołem, górami i Kolonią Jagiellońską. Kreatywne prace powstały dopiero w 1973 roku, gdy przygotowywałem swoją pierwszą wystawę. Sfotografowałem wtedy chłopca, który wyskoczył w górę z wyciągniętymi wysoko rękami. Wyciąłem go i wkleiłem w łuk przy rynku, który wchodzi w ulicę Rzeźniczą i nagle obraz zrobił się bardziej dynamiczny. To był taki rodzaj wycinanki, bo nie było wtedy komputerów ani odpowiednich programów do obróbki zdjęć, więc je reprodukowałem i dopiero po reprodukcji robiłem powiększenia.

– Może pan zdradzić swój warsztat pracy?

– W latach 70. prowadziłem w Raciborzu Towarzystwo Fotograficzne i dla Wojewódzkiego Domu Kultury w Opolu organizowałem pokazowe zajęcia z kolażu. Oni moje metody pracy określali raciborską szkołą montażu. Robiliśmy wycinanki ze zdjęć, publikacji, gazet i rysunków tworząc kompozycje obrazowe, które potem fotografowaliśmy. W 1973 roku miałem z tych prac dużą wystawę w Raciborzu, na którą przyjechał znany wtedy historyk sztuki Alfred Ligocki. Napisał o mnie artykuł do czasopisma „Fotografia”, a po roku przyjęto mnie do Związku Polskich Artystów Fotografików. Potem zająłem się zdjęciami do albumów fotograficznych. W tamtych czasach taniej było wydawać albumy, niż robić wystawy. W 2002 roku kupiłem aparat cyfrowy Sony, który nagrywał bezpośrednio zdjęcia na małą płytkę CD, a po roku miałem już pierwszy składany komputer, na którym mogłem zainstalować oprogramowanie do aparatu. Nie musiałem już wycinać nożyczkami i kleić, bo mogłem te czynności robić w komputerze. Po raz kolejny zdjęcia stały się tworzywem. Nieraz wychodził mi kicz, ale z czasem potrafiłem uchwycić ten moment, w którym trzeba się było zatrzymać, albo cofnąć, by nie zabrnąć za daleko.